2. Niewolnica - A.M. Chaudière

12:00 Angela Dłubak 0 Komentarzy

*tag,tag bardzo stare, wiem ;3*
Niewolnica -  A.M. Chaudière
Pewnego dnia napotkałam dość czarującą, ale butną autorkę pewnej książki z gatunku fantasy. Cóż, niezbyt lubię takie powieści, aczkolwiek przeczytałam ją i nie powiem, że żałuję. Jeden wyjątkowy egzemplarz został mi użyczony i dzięki temu mam okazję napisać w swoim życiu zaledwie drugą recenzję. 

Zaszokowała mnie wpierw długość lektury, którą miałam się posilić. Pomyślałam sobie, że to wybitnie trudne napisać tyle kartek nie gubiąc po drodze ani jednego maleństwa z napisanych już kartek. Przynajmniej w moim odczuciu jest to dość skomplikowane, w końcu ludzka pamięć jest ulotna. Zgrabnie ozdobiona cegiełka, ciekawa okładka, uwiodły mnie dodatki na samym końcu. Idealne dla ludzi bez wyobraźni przestrzennej.

Zacznijmy więc od otworzenia książki na pierwszych stronach. Czytajmy. Po pierwszych dwudziestu-trzydziestu kartkach uderza mnie użycie kursywy, w miejscach gdzie jest ona zupełnie niepotrzebna. Wypacza niejednokrotnie treść, aczkolwiek w dalszej części książki autorka to zgrabnie ujarzmia. Na kursywy, drodzy państwo, trza uważać, szybko zmieniają piękną gamę uczuć w mniej piękniejszą historyjkę. A na dokładkę porównam ją do faceta, który przyłazi do „damy swego serca” bilion razy i w końcu kobieta musi rzygać tęczą, nie ma bata. 

Następnie czytelnika rozprasza/zaciekawia/dziwi, bo wcześniej się tego nie wyczuwało, język. Przeplatanie starodawnych, czasami trudnych wyrazów przez Chaudiere jest ciekawe, biorąc pod uwagę czas, w jakim osadziła czytelnika wraz ze swoimi postaciami. Broń, nie jest to dla mnie minusem, jak czytałam w niektórych recenzjach. Jest to ciekawe nagięcie czasoprzestrzeni. Pokazanie, że człowiek może żyć przeszłością i przyszłością, a może hmm… że świat kiedyś stanie się elokwentny ? Inny, nastąpi kolejny przełom w dziedzinie, którą nazywamy życie? Bardzo lubię głębsze westchnięcie nad lekturą. Nie tylko wtedy treść się liczy, a i słowo w czystej postaci, bez funkcji. 

Musiałam się do tego przyzwyczaić i stało się to dopiero pod koniec już książki. Kolejnym plusem jest postać Ariny. Ludzie mogą ją różnie odbierać, w zależności od swojego toku myślenia, natomiast polubiłam jej strukturę i dobrze rozpisany syndrom sztokholmski, najbardziej niezrozumiały w psychologii człowieka defekt. Chcę zobaczyć, jak dalej będzie się on rozwijał w kolejnej części. 

I jeden z minusów właśnie teraz poruszę. Jak wspomniałam, długa lektura, można się zgubić, ale można także nieopacznie wprowadzić nudę. Czasami ziewałam, aczkolwiek z oczekiwaniem na kolejny przewrót. Największy z nich, to ten, gdzie przeżyłam sumie największą traumę literacką, naprawdę. W życiu się nie spodziewałam i aż żołądek przewrócił mi się na drugą stronę. Cóż, może taki urok Chaudiere? 
Kolejny z nich to muśnięcie poszczególnych postaci. Ogólnie cała historia wydaje mi się długim wstępem do całej problematyki trylogii. W ostatnim rozdziale wszystko się rozgrzało, rozgrzało i zakończyło wybitnie udanym epilogiem. Miejmy nadzieję, iż nie na zawsze. 

Poprzyczepiam się jeszcze. Na przykład do faktu, iż czytelnikowi wydaje się, że książkę pisały dwie osoby. Pierwsza i druga część ( od pozostawienia Ariny na pewną śmierć przez naszego okrutnego, acz i tak cudnego maga) różnią się. Wyczuwa się coś zupełnie nowego na kolejnych kartkach, a i czasami niepokoi to człowieka. Może autorka ma rozdwojenie jaźni? Tudzież żółte papiery. No mniejsza, nie znam owej A. M. 

Dodatkowo książka miała zawierać seks, ale było go mało, za co ma minus. A niech ją. Tak zapowiadali, tak zapowiadali, a i tak skłamali. (Kto wyczuwa subtelną ironię?) 
Podsumowując mój wywód, „ Niewolnica” ma w sobie to coś, co poszukuje współczesna literatura, aby nie umrzeć. Łatwo wydać fantasy o głupich nastolatkach, pseudobdsmowe zabawkowe pisemka, wiersze o dziwkach. To było, to jest, to kręci. Mając w ręku książkę Chaudiere to wszystko jest jakby wyważone, pomimo, że wiele nie zostało przekazane czytelnikowi. Autorka być może chce nas trzymać w napięciu, świadomie lub nie. Nieważne, udaje jej się to, perfidnie. Pomijam już fakt, że nie czytam fantasy – chciałabym wiedzieć, jak wszystko się skończy. Kto umrze? Kto zostanie? Co się stanie i o co chodzi z całym dobrze naszkicowanym, kreowanym światem A. M. Chaudiere? 
Ocena: 7/10

PS1. Wypadałoby dodać: dowiecie się tego w kolejnym odcinku. A no, niech będzie. 
PS2. Ach, teraz jeszcze dodam, że jej wykres jest jak parabola w matematyce. Tylko ta w górę. Hiperbola (?). Matematyka też ma rozdwojenie jaźni.

Lubimy czytać : LINK
*tag,tag bardzo stare, wiem ;3*

0 komentarze:

1. Liryki – Stanisław Srokowski

06:33 Angela Dłubak 3 Komentarzy


Pierwsza recenzja musiała być o poezji. Ta dziedzina literatury jest ze mną od początku, wieczna i nierozłączna, pomimo iż ja sama ostatnio haniebnie ją zaniedbałam, rzucając swoje dłonie i słowa ku prozie. Cóż, zacznijmy jednak od początku.

            Właśnie przeczytałam tomik poezji Stanisława Srokowskiego. Wygrałam go w jednym z konkursów poetyckich. A chwilę po miłych słowach owego poety i całej uroczystości we wrocławskiej klitce, wypełnionej pustymi butelkami i książkami, podeszłam do autora i spytałam, czy mi podpisze z dedykacją dla Grupy Lirycznej. *ach, ten klimacik, prawda?*

            Wtedy przeczytałam wybrane liryki, podczas powrotu do domu, a książkę odłożyłam na półkę.
            Dziś po raz kolejny po nią sięgnęłam. Zaciekawiła mnie po prostu.

            Otrzymałam wydanie dwujęzykowe – polski i esperanto, dzięki czemu troszkę zaczęłam czytać o tym języku. Ciekawe, ciekawe.  Jasnoniebieska okładka, biały napis, czy trzeba czegoś więcej poezji?

            Tomik jest podzielony na trzy części, których tytuły idealnie wręcz obrazują swoją zawartość. Pierwszy ma tytuł Erotyki i Muzy. Drugi Pejzaże i Mgnienia, a trzeci – Chronica Polonorum .

            Erotyki były zadziwiające. Opisy kobiecego ciała, na które sama najpewniej bym nie wpadła. Wielki wir metafor i wielka czułość, jaka kryła się w słowach dookoła imienia kobiety. Dookoła Marii. Było tutaj dużo miłości, ale nie tej czystej i nieskalanej jakimś złem, a właśnie pełnej fatum i nagiej prawdy, która przytłaczała. Potem ta miłość osobista wyewoluowała na miłość ogólnoludzką. Piękny był zwłaszcza wiersz Apokalipsa ciała, z licznymi odwołaniami do przyrody. Wyczytałam z pierwszych wersów, że z miłości rodzi się dziecko, tudzież przeżywa się wspaniałe chwile razem, a jednak śmierć czyha i czyhać niestety będzie na każdego człowieka.

            W tej części poeta skupia się na uczuciach i emocjach człowieka. Naprowadza nas trochę na swoje ścieżki, czyniąc tomik autobiograficzną podróżą. Niektóre liryki oddają to bardziej, inne mniej. Na tyle, na ile im pozwolił. W Erotykach dominowała namiętność z kroplą niepokoju, może szaleństwa.

            Pejzaże i Mgnienia zaczęły zmieniać moje nastawienie do przyrody, której nie lubiłam nigdy sama opisywać. Tutaj natknęłam się na opisy krajobrazów, ale i na opisy ludzkiej osoby za pomocą natury. Na kartkach było zielono. Po lekturze całości tego rozdziału doszłam do wniosku, że świat Srokowskiego musi śpiewać, poruszać się i po prostu oddychać.

Jego metafory są zdecydowane na uosobienia, nierzadko zaobserwowałam w jego poezji oksymoron, mój ulubiony środek stylistyczny. Łamie on niektóre prawa życia, ale o to chodzi w poezji. *przynajmniej mi, reszta współczesnych twórców mało mnie ostatnio obchodzi* 

            Ale czy taki stan dzieł lirycznych nie wynika z samotności?
            Poezja tragicznej wizji ludzkiej historii – tak pisali na okładce.

            Również te utwory powodują, że człowiek przypomina sobie smutne rzeczy ze swojego życia i tak nad nimi myśli, gdy czyta pojedyncze strofy, ale dla mnie jest to smutek konieczny. Połączony z życiem. To łączenie jest nad wyraz finezyjne. Łączy radość chwili i przerażenie momentu.

            Ostatni rozdzialik, po przetłumaczeniu, jest zatytułowany Kronika Polska. Tutaj wiersze są inne, wszystko jest inne. Najbrutalniejsza z rzeczywistości. Liryka wypuszczona z ram kropek i przecinków, by przynajmniej ona wolną była…

            I pełno w niej smutku, łez, kilka kropli nadziei. Trochę słów o poetach, w czym przypomina mi postać Różewicza. Nie mam pojęcia, czy właśnie na nim się wzorował, czy tylko poetycka brać działała podświadomie. W końcu czy nie taki jest skutek życia w drakońskich latach ?

            Jak wspomniałam utwory są już mniej ułożone, ich forma jest różna, pozbawione w większości (początkowe się ostały) interpunkcji. Te liryki najszybciej ewoluują. Zmieniają się, twardnieją, by w końcu nie dać się nikomu ruszyć.

            Doprowadzają na rozdroże. Bo co dalej?
            Poezja Srokowskiego jest dynamiczna. Pokorna w młodości, zahartowana u schyłków. Niesamowicie plastyczna w formie graficznej. Idealna do dystychów, jak i do niekończących się zwrotek. Najpiękniejsze dla mnie są dopieszczone metafory.  Ta poezja to autopsja z teorii.

            Minusem jest fakt niedokończonych, otwartych wierszy. Takich, które się ciągną, a ja nie mogę sobie z nimi poradzić. Brakowało w nich zakończenia, które je usadzi, zakotwiczy. Niektórym także nie pasował dany układ na papierze. Niekiedy powinny pojawić się strofy, aby urwać dany temat, bo patos i morał miał dopiero nadejść. Jednakże są to mankamenty, które nie potrafią wpłynąć na całokształt tomiku. Na odczucie, jakie pozostaje.

            Wiersze polecam tym, którzy nie lubią stałości w poezji. Nie wyznają, że poezja miłosna jest płytka i banalna. Nie boją się smutku, bo jego jest tu dużo. Ale w końcu te chwile i metafory wygrywają.

            Muszą. 


Wydawnictwo: Światowit
Rok wydania: 2009
Il. stron: 120

Oceny brak, bo poezja jest szeroko pojętą sztuką, która dla mnie nigdy nie będzie oceniana. 
Tu działa wyczucie.

***
No. Pierwsze koty za płoty, prawda?
Jeżeli chodzi o Grupę Liryczną - stare czasy, gdy młodzieży chwile wiersze pisać się chciało.
Potem już nie. Bywa. 

3 komentarze:

Tak z początku.

13:01 Angela Dłubak 2 Komentarzy

       Jedną z rzeczy, której nie rozumiem we współczesnym świecie, jest przekonanie wszystkich, iż umieją wydawać zgrabną i ciekawą opinię na temat danej pozycji literackiej, filmu i tak dalej. Bardzo lubię to stwierdzenie, dlatego też sama postanawiam być dzikim tłumem i wykrzyczeć swoje zdanie na temat literatury światowej, polskiej i cholera jeszcze wie jakiej.

              A co, podobno raz się żyje, carpe diem, Horacy …

              Uroczyście będę przyznawać, że książki bezwartościowe to książki bez przyszłości. Skoro ja nie rozumiem, jak ktoś inny może ją zrozumieć? Tylko ja mam władzę i ja wam opowiem, co czytać warto… - podyktował mi przykład połowy blogerek, a ja skwapliwie zapisałam w kajecie.

              Taak, jestem Caligo i ostatnio lubię obserwować recenzentów-blogerów w akcji. Pisarzy, autorów, ludzi, którzy bytują na co dzień z literaturą. Tym także żyję. Czytam i czasami pisuję. Sama postanowiłam sprawdzić, czy niektóre książki rzeczywiście są niezbyt pocieszne, a raczej zostają tylko kupką papieru ze słowami, czy jednak mają swoją wartość.  Ja jestem za tą drugą prawdą. Jak będzie – się okażę.

              Przecież autor to nie robot, nie?
              Ma uczucia i tak dalej?

              Nie? 

2 komentarze: